W finale turnieju VI turnieju „Nie lubię poniedziałków” spotkali się, dawno nie widziany na tym etapie zawodów, Janusz Stawarz oraz Sławomir Bratek, dla którego był to pierwszy raz, gdy miał możliwość zagrać o zwycięstwo w turnieju. Górą okazało się doświadczenie Janusza, który wygrał jednak dopiero ostatnim strzałem.
W pierwszej rundzie Janusz miał wolny los, a w drugiej zmierzył się Kazimierzem Wójcikiem. Nestor rzeszowskiego bilarda nie sprawił niespodzianki i szef Ósemki mógł się szykować do starcia z wysoko notowanym Bartoszem Szymanowski. Poradził sobie z nim, a następnie ograł Jakuba Mierzwę w ćwierćfinale i Bartłomieja Szkołuta w półfinale.
Początek turnieju nie wskazywał, że Sławek daleko zajdzie, bo już na dzień dobry przegrał z Bartoszem Drążkiem. – Nic mi nie wychodziło, robiłem faule, Bartek powiększał przewagę i po prostu mnie zlał. Zdobyłem tylko trzy punkty – oceniał Sławek, który na lewej stronie drabinki trafił na Jerzego Goneta i na pewno nie był faworytem. - To prawda, ale, o dziwo, poszło mi całkiem dobrze i wyraźnie wygrałem – mówił „czarny koń” zawodów.
W kolejnych rundach Sławek znajdował sposób na Dariusza Bigdonia i Romana Gałuszkę. Po powrocie na prawą stronę ponownie zmierzył się z Bartkiem Drążkiem i tym razem miał więcej od niego dopowiedzenia. – Role się odwróciły, bo teraz Bartek niewiele mógł zrobić, a ja nieźle punktowałem i raczej pewnie wygrałem – komentował Sławek, który w półfinale sprawił kolejną niespodziankę, jaką było niewątpliwie zwycięstwo nad Sebastianem Krupą. - Spodziewałem, że będzie ciężko, a znów miałem z górki. Bile dobrze się układały, nie robiłem głupich błędów i wygrałem w trzech partiach – stwierdził bohater wieczoru, który w finale był dość blisko pełnego sukcesu.
- Najpierw prowadziłem, potem Janusz mnie dogonił, w czwartej partii znów byłem na plusie, ale Janusz wbił dziewiątkę, doprowadził do remisu, a regulamin mówi, że w takiej sytuacji wygrywa goniący. Było blisko, ale i tak jestem bardzo zadowolony. Po pierwszym meczu z Bartkiem pisałem do narzeczonej, że chyba długo nie zabawię w Ósemce, bo nic nie gram, a poszło nadspodziewanie dobrze – podsumował bilardzista.
- Sławek dobrze grał, ale mamy teraz taką formułę, że przy odpowiedniej taktyce można uratować niemal przegrany mecz. Sławek o ten jeden raz za dużo się pomylił i udało mi się uratować grę – dodał Janusz.
W Jackpocie bez zmian – pieniężna pula wciąż czeka na tego, który zdoła skończyć dziewiątkę z kija. Tym razem szanse miał Bartek Szkołut. Przed rozbiciem ustawił białą obok bandy i stwierdził „wpadnie biała”. Słowa okazały się prorocze, biała wpadła do środkowej łuzy i było po emocjach.
W pierwszej rundzie Janusz miał wolny los, a w drugiej zmierzył się Kazimierzem Wójcikiem. Nestor rzeszowskiego bilarda nie sprawił niespodzianki i szef Ósemki mógł się szykować do starcia z wysoko notowanym Bartoszem Szymanowski. Poradził sobie z nim, a następnie ograł Jakuba Mierzwę w ćwierćfinale i Bartłomieja Szkołuta w półfinale.
Początek turnieju nie wskazywał, że Sławek daleko zajdzie, bo już na dzień dobry przegrał z Bartoszem Drążkiem. – Nic mi nie wychodziło, robiłem faule, Bartek powiększał przewagę i po prostu mnie zlał. Zdobyłem tylko trzy punkty – oceniał Sławek, który na lewej stronie drabinki trafił na Jerzego Goneta i na pewno nie był faworytem. - To prawda, ale, o dziwo, poszło mi całkiem dobrze i wyraźnie wygrałem – mówił „czarny koń” zawodów.
W kolejnych rundach Sławek znajdował sposób na Dariusza Bigdonia i Romana Gałuszkę. Po powrocie na prawą stronę ponownie zmierzył się z Bartkiem Drążkiem i tym razem miał więcej od niego dopowiedzenia. – Role się odwróciły, bo teraz Bartek niewiele mógł zrobić, a ja nieźle punktowałem i raczej pewnie wygrałem – komentował Sławek, który w półfinale sprawił kolejną niespodziankę, jaką było niewątpliwie zwycięstwo nad Sebastianem Krupą. - Spodziewałem, że będzie ciężko, a znów miałem z górki. Bile dobrze się układały, nie robiłem głupich błędów i wygrałem w trzech partiach – stwierdził bohater wieczoru, który w finale był dość blisko pełnego sukcesu.
- Najpierw prowadziłem, potem Janusz mnie dogonił, w czwartej partii znów byłem na plusie, ale Janusz wbił dziewiątkę, doprowadził do remisu, a regulamin mówi, że w takiej sytuacji wygrywa goniący. Było blisko, ale i tak jestem bardzo zadowolony. Po pierwszym meczu z Bartkiem pisałem do narzeczonej, że chyba długo nie zabawię w Ósemce, bo nic nie gram, a poszło nadspodziewanie dobrze – podsumował bilardzista.
- Sławek dobrze grał, ale mamy teraz taką formułę, że przy odpowiedniej taktyce można uratować niemal przegrany mecz. Sławek o ten jeden raz za dużo się pomylił i udało mi się uratować grę – dodał Janusz.
W Jackpocie bez zmian – pieniężna pula wciąż czeka na tego, który zdoła skończyć dziewiątkę z kija. Tym razem szanse miał Bartek Szkołut. Przed rozbiciem ustawił białą obok bandy i stwierdził „wpadnie biała”. Słowa okazały się prorocze, biała wpadła do środkowej łuzy i było po emocjach.