Już w II rundzie niespodziewanie uległ 4:8 Grzegorzowi Marcowi. Przeszedł na lewa stronę, co w poprzednich turniejach nie stanowiło dla niego problemu. – Lubię tam grać, bo nie trzeba długo czekać na kolejnego rywala, można zachować rytm gry – komentował wcześniej.
Tym razem nie miał dnia. Właściwie powinien skończyć na 13. Pozycji, bo z Mariuszem Frąckiem przegrywał już 2:7. Ten mecz jakimś cudem uratował, ale w spotkaniu o ćwierćfinał nie sprostał Grzegorzowi Gwizdakowi, przegrywając 4:8. – Co się stało? Nic takiego. Po prostu nie miałem dobrego dnia, grałem słabiutko i zasłużenie przegrałem – uśmiecha się popularny „Wrona”.
Bohaterem wieczoru został Janusz Stawarz, który nie mógł sobie przypomnieć, kiedy ostatnio triumfował. – Może ze dwie edycje temu – mówił po finale z Mirosławem Dąbrowskim. W drodze do tego meczu Janusz już w pierwszej rundzie zaliczył falstart, ulegając 7:8 zawsze groźnemu Romanowi Gałuszce. – Przy 7:7 Romek zagrał niesamowite, jakieś kosmiczne kombi. Cóż, nie byłem jeszcze rozgrzany i słabo zagrałem – stwierdził Janusz, któremu na lewej stronie poszło jak z płatka. Piotrowi Nowakowi pozwolił ugrać punkt, Dariuszowi Buczyńskiemu cztery, a Bartłomieja Szkołuta wypunktował bez gry do zera (Bartek musiał wcześniej wyjść i oddał mecz walkowerem).
W ćwierćfinale Janusz ograł wyżej notowanego od siebie Witolda Hajduka (8:5), a w półfinale początkowo licytował się z Sebastianem Krupą na proste błędy, ale w końcu poprawił celownik i odprawił rywala z kwitkiem (8:4).
„Miro” po wolnym losie w pierwszej rundzie, pokonał 8:3 Mariusz Frącka, by następnie nieoczekiwanie ulec 5:8 Grzegorzowi Marcowi. Na lewej stronie Mirek trafił na Roberta Peckę. „Dziadek” był skoncentrowany, zależało mu na zwycięstwie, ale trochę nieszczęśliwie rozbijał i przegrał 5:8. W ćwierćfinale „Miro” znalazł sposób na Jerzego Goneta. Lidera rankingu pokonał 8:5. W półfinale trafił na Grzegorz Gwizdaka. „czarny koń” zawodów nie poszalał – przegrał do zera.
Faworytem finału był „Miro”, ale mecz miał zaskakująco jednostronny przebieg i toczył się pod dyktando pewnie grającego Janusza. Ten powinien wygrać do zera, bo przy stanie 7:0 miał proste wbicie do środkowej łuzy. Pomylił się strasznie, ale losy meczu się nie odwróciły. Mirek zdobył 2 punkty, ale po chwili Janusz pewnie zdobył punkt na zwycięstwo 8:2.
- To wcale nie był dzień, w którym grałem na wysokim poziomie. Miałem w kilku momentach mnóstwo farta – samokrytycznie przyznał Mirek. – Nie byłem przekonany, że pokonam Jurka w ćwierćfinale, ale gdy coś sknociłem, to wychodziła z tego odstawna i jakoś zdobywałem kolejne punkty. W finale myślałem, że nie zdobędę punktu, ale Janusz dał mi jeszcze podejść do stołu. Ten mecz wypuściłem z rąk w pierwszej partii, gdy Janusz popełnił dwie pomyłki, ale nie potrafiłem z tego skorzystać.
- Dziwny był półfinał z Sebastianem – oceniał swe dokonania Janusz. – Potrafiliśmy wbijać dość trudne bile, ale psuliśmy te niby najprostsze. W finale nieźle wychodziły mi rozbicia, coś mi po nich wpadało, bile ładnie się układały i mogłem wygrać do zera. Pojawiła się jednak dekoncentracja, bila była lekko do ścięcia i nie trafiłem – dodał Janusz.
Zanim jeszcze zatriumfował w zawodach. Janusz został wylosowany w jackpocie. Rozbicie na pierwszy rzut oka wyszło mu nie najgorzej, bile ustawiły się w dość obiecujący sposób, ale... – Najpierw trzeba było wbić jedynkę. Trudna nie była, ale łatwa też nie. Musiałem grać mocno, żeby dobrze wyjść. Niestety, brakło dokładności. Za tydzień szanse dostanie pewnie ktoś inny – stwierdził Janusz.
W najbliższy poniedziałek turniej nr 10, czyli ostatni. Po nim już tylko zawody Masters dla najlepszej szesnastki rankingu.